sobota, 23 lutego 2013

01. "zaskakująca wieść"

Nie minęło pół godziny, a jej rodzice przyjechali z nocnej zmiany. Prowadzili klub, w którym co dzień odbywają się imprezy. Tej nocy wyjątkowo musieli tam być, ponieważ sprawy papierkowe i sanepid, który zajrzy w najmniejsze kąty, wzywały.

- Jenny, czemu nie weszłaś do domu? - spytała, lekko przerażona jej matka, Kathryn. To wysoka brunetka, za swój atut uważa długie i szczupłe nogi. Jej oczy lśnią zielenią. Liczy już trzydzieści cztery lata.

- No bo... Znów zgubiłam klucze - zagryzła nerwowo dolną wargę i spojrzała na ojca, który ruszył w ich stronę.

- Jenn... To już trzeci raz w tym miesiącu - westchnął jej ojciec, Patrick. Wysoki i umięśniony blondyn o piwnych oczach, mający już trzydzieści sześć lat. Dziewczyna szybko podniosła się z zimnych, marmurowych schodków przed drzwiami i ruszyła za parą rodziców do domu - Po południu pójdziesz sobie dorobić - wcisnął jej klucze i pieniądze do ręki.

- Doprowadź się do stanu używalności i zejdź na do nas. Musimy pogadać - odezwała się jej matka, która chodząc ostatnio w stresie zapominała o wielu rzeczach. Dziś wyjątkowo była pełna życia, poważna i smutna. Jej ojciec za to zły i zmartwiony. Dziewczyna nie wiedząc co się dzieje, ruszyła do swojego pokoju, gdzie odświeżyła się, zmazała resztki rozmazanego makijażu i ubrała świeże ubrania i bieliznę.

Chwilę tam posiedziała z zamiarem skorzystania z komputera. Odwiedziła wszystkie portale plotkarskie i społecznościowe, po czym poszła, tak jak ją poprosili, do rodziców na dół, gdzie atmosfera była tak gęsta, że można by było powiesić siekierę. Usiadła na kanapie, gdzie jej matka piła kawę i oglądała jakiś program w telewizji, podczas, gdy jej ojciec brał prysznic. Wszyscy dziś zachowywali się nadto dziwnie. Po chwili telewizor zgasł, a do salonu wszedł czysty i przebrany Patrick.

- Powiemy prosto z mostu - jej ojciec usiadł na fotelu stojącym na przeciwko.

- Sprzedajemy klub - jej matka wypuściła powietrze i spojrzała na swoją córkę, która siedziała oniemiała.

- Żartujecie, prawda? To taki przedwczesny Prima Aprilis? - spytała patrząc to na jednego to na drugiego. Jej już nie chodziło o to, że nie będzie dochodów dla rodziny, tylko o to, że tracą miejsce, gdzie wszystko się zaczęło. Od poznania jej rodziców, przez wieczór panieński i kawalerski, po wesele i wspólnego zamieszkania, w między czasie jej narodziny. To wszystko miało po prostu odejść, zniknąć.

- Nie. Niestety. Plajtujemy, jutro wystawiany go na aukcję - mina jej ojca stała się poważna. Po jej policzku spłynęła łza.

- Nie możecie... Przecież tyle wspomnień... Nie! Nie pozwalam na to! - gwałtownie się wyprostowała i zaczęła krzyczeć - Dajcie mi tydzień, a to uratuje - odezwała się po chwili namysłu.

- Nie sądzę, by ci się udało... - zaczęła jej matka.

- Proszę... - szepnęła cicho patrząc na nich z proszącą miną.

- Tydzień. Nie więcej - odezwał się jej ojciec, po czym poszedł do kuchni i po chwili wrócił z piwem - A teraz, pozwólcie, że obejrzę sobie mecz - zatarł ręce po czym włączył telewizor i zaczął oglądać Man City kontra Chelsea.

Dziewczyna bez słowa założyła buty i kurtkę, po czym ruszyła w stronę przystanku, by dojechać do centrum. Nie stała długo. Może dziesięć minut. Wsiadła do autobusu i usiadła na jednym z wolnych miejsc. W powietrzu unosił się zapach potu, papierosów i zgniłego jedzenia. Dziewczyna w głowie błagała, by jak najszybciej dojechali do jej przystanku.

Po pewnym czasie wysiadła w centrum Londynu, gdzie zaczerpnęła świeżego, jeżeli to możliwe zważywszy na to, że tu jeździ najwięcej środków transportu, powietrza i poczuła jak owiewa ją nieprzyjemny, zimny wiatr. Najpierw postanowiła pójść do zakładu ślusarskiego, a potem do kawiarni na jakieś ciasto.

Pchnęła lekko drzwi, które puściły z łatwością.

- Dzień dobry! - usłyszała ciepły głos faceta siedzącego za ladą.

- Dzień dobry - mruknęła i podeszła bliżej. Podała facetowi klucze i poprosiła o dorobienie wszystkich. Czyli czterech. Jeden od furtki, dwa od drzwi frontowych i jeden od tylnych. Trwało to może z dziesięć minut, po czym uśmiechnęła się, zapłaciła i wyszła mówiąc ciche "do widzenia". Ruszyła do swojej ulubionej kawiarni "Angel Coffee". Weszła do środka i podeszła do lady, przy której stały dwie osoby. Stanęła w kolejce zastanawiając się jakie ciasto wybrać.

- Poproszę latte i szarlotkę - uśmiechnęła się uprzejmie do wysokiej blondynki po drugiej stronie. Po chwili dostała zamówienie, więc ruszyła do stolika w rogu pomieszczenia. Wyjęła telefon, gdzie zobaczyła jedną wiadomość.
"Świetnie się wczoraj bawiłam. Hope xx"
Uśmiechnęła się i odpisała, że ona również. Wypiła trochę kawy i zjadła kawałek ciasta, by po chwili stwierdzić, że nie będzie wstanie zjeść szarlotki do końca, odsunęła ją więc na bok i zajęła się piciem brązowego napoju.

- Mogę się dosiąść? - spytał chłopak.

- Jasne - odpowiedziała wcale na niego nie patrząc, a kojarząc głos. Czekała na odpowiedź Holly, z którą miała zamiar się spotkać.
"Ok. Dziewiętnasta trzydzieści pod moim domem. Pa! :**"
Schowała telefon i z ciekawością spojrzała na towarzysza.

- To ty. Śledzisz mnie? - zaśmiała się sztucznie, by być miłą. Nie chciała go spotkać po raz drugi, ponieważ już za pierwszym razem wydawał się dziwny.

- Nie. Zauważyłem cię przechodząc obok - wskazał na okno - To poznam twoje imię? - spytał. Nie odpuszczał.

- Niech to zostanie dla ciebie tajemnicą, ok? - spytała oschle, patrząc na szatyna. Chłopak nieco zmieszany patrzył na jej ręce. Bawiła się palcami, wykręcając je w różne strony. Patrzyła prosto na jego twarz i starała się zrozumieć, czemu jest taki uparty. Po chwili westchnął i wstał.

- Jakby co jestem Nathan. Nathan Sykes, jeśli nie wiesz kto to. Wygoogluj sobie - powiedział opryskliwie i wyszedł. Niewzruszona wpisała w wyszukiwarkę jego imię i nazwisko. Rzeczywiście to był on. Weszła w wikipedię, gdzie wyświetlił się zespół The Wanted. Czytała z zaciekawieniem i nawet nie spostrzegła się, że wypiła kawę. Kiedy dokończyła czytać w wirtualnej encyklopedii, wpisała nazwę zespołu i wyszła z kawiarni. Nie mogła zrozumieć, czemu on. Gwiazda popu chce poznać jej imię, skoro ona i tak nie jest kimś ważnym. Bała się nawiązywać jakiekolwiek znajomości, a tym bardziej z facetami.

Wierzyła bowiem w miłość. Do niedawna jeszcze, potrafiłaby powiedzieć wręcz, że miłość to piękne zjawisko i uczucie, jednak zbyt wiele razy została zraniona, nie tylko przez swoich partnerów, ale i brata, który stąd ni zowąd wyjechał bez słowa. Od tamtej pory ma zrazę do facetów i miłości. Jedyni faceci w jej życiu to jej tata i kolega, z którym zazwyczaj imprezuje.

Ruszyła w stronę przystanku, by dojechać do domu, ale jej ojciec podjechał w odpowiednim momencie. Wsiadła i po chwili odjechali. Miała jedynie nadzieję, że jadą do domu, nie do klubu.
Nie myliła się. Po chwili byli w domu, gdzie czekał na nich obiad. Jej ojciec załatwiał sprawy dotyczące sprzedaży klubu, mimo, że Jennifer dostała szansę wykazania się, woleli już załatwić, choć część roboty.

Zasiedli do stołu, gdzie wszystko było gotowe. Jej matka przygotowała co prawda zwykle spaghetti, ale tylko na to starczyło czasu.

- Masz już pomysł jak nas uratować? - spytał Patrick, kiedy skończył jeść. Jego ton był chłodny, a sposób w jaki to powiedział po prostu oschły.

- Na razie myślę i staram się zrobić to jak najlepiej i dokładnie. Chcę by ten klub przetrwał! - powiedziała poirytowana i nie mając ochoty jeść pobiegła do pokoju zamykając się tam na zamek.
- Nie potrzebnie naciskasz. Jeszcze cię zaskoczy i odzyska klub.

- Rozumiem, o co ci chodzi, jednak wiem, że nie jest na tyle... Dojrzała, by sprawić nagle, by klub zaczął zarabiać. Ona ma dopiero osiemnaście lat, kobieto. Mało o świecie wie - powiedział.

- To nie upoważnia cię do takiego tonu. To ją boli, a ona próbuje, żeby nasze wspomnienia nie uleciały z dniem! - wrzasnęła Kathryn.

- Ja wciąż uważam, że to nie ma sensu, ale poczekamy, zobaczymy - wzruszył ramionami.

Tymczasem Jenny skulona w kącie, ze słuchawkami na uszach i twarzą w dłoniach płakała. Jej ojciec nigdy jej nie doceniał, i póki jej brat mieszkał z nimi, to jemu poświęcał swój wolny czas. Ona się dla niego nie liczyła. Ważny bowiem, był Jack, jej brat i mimo to, że jej ojciec wolał jego, kochała go ponad życie i to on był jej przyjacielem przez wiele lat. Nie mogła zrozumieć, czemu ją zostawił, skoro twierdził, że nie ma ważniejszej osoby dla niego od jej samej.

Kiedy dochodziła dziewiętnasta, przebrała się i wyszła z domu zmierzając do Holly, swojej bliskiej koleżanki. Postanowiła iść pieszo, ponieważ nie było daleko, a spacer dobrze jej zrobił.

Już po pół godzinie siedziała w salonie swojej przyjaciółki.

- Musisz mi pomóc - odezwała się po chwili Jennifer.

- O co chodzi? - odezwała się Hope, gdy usiadła obok niej na kanapie.

- Moi rodzice chcą sprzedać klub, ponieważ plajtują. Postanowiłam im pomóc i w ciągu tygodnia muszę to jakoś uratować. Masz jakiś pomysł? - spytała z nadzieją patrząc na blondynkę.

- To będzie trudne. Możemy rozdawać ulotki, coś co przyciągnie tam ludzi - odezwała się po chwili namysłu.


- To nie taki zły pomysł - uśmiechnęła się - W takim razie przygotujmy je, a jutro zaniesiemy do drukarni - powiedziała.


- Ok, chwilę. Pójdę po laptopa - powiedziała Holly i zniknęła w swojej sypialni.


Hope mieszkała sama już od roku, w małej kawalerce, gdzie do dyspozycji miała łazienkę, kuchnię, przed pokój, mały salon, gdzie znajdował się kominek, telewizor, kanapa, dwa fotele oraz stolik i sypialnię.


Dziewczyna po chwili wróciła do salonu z czerwonym laptopem marki dell. Usiadła obok przyjaciółki i po chwili wzięły się za reklamowanie klubu rodziców Jennifer.

>>><<<

Okej... Średnio mi się podoba, ale efekt jaki chciałam został osiągnięty. 
Myślicie, że pomysł z ulotkami wypali? Czy będą musiały bardziej wysilić się z myśleniem? 
Mam nadzieję, że podoba wam się rozdział 1 :) 
Następny powinien pojawić się w przyszłym tygodniu... Być może jutro, choć nie sądzę... 
Ocenianie zostawiam wam :>

6 komentarzy:

  1. Jest świetny ;***
    Masz Dziewczyno talent ;)))
    Szkoda tej Jenny ;( :*
    Ale się Nath do niej przyczepił ;D
    Mam nadzieję, że pomysł z ulotkami wypali ;))
    Dobrze, że ma Hope ;**
    Czekam na następny z niecierpliwością !
    Weny ;***

    Mychaaa ;***

    OdpowiedzUsuń
  2. Boski *.*
    No ciekawe co dalej...
    Sadze, że życie nie jest łatwe i nie uda im się pomysł z ulotkami ;)
    Powiedziałaby mCi, żę świetnie piszesz ale mam nadzieję, że to wiesz ale jeśli nie to już Ci mówie :P
    Czekam na następny xd
    Weny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział świetny! :* Przykro mi, że jej rodzice plajtują i muszą sprzedać klub... :< Zwłaszcza, że wiąże się z nim tyle wspomnień... Nieciekawie :< I kolejne spotkanie z panem Sykes'em. ^^ To jak się jej przedstawił było dziwne... Odebrałam to jako: ''Jestem Nathan Sykes. Jestem najpopularniejszą gwiazdą UK i mam wszystko czego chcę, więc muszę znać Twoje imię czy Ci się to podoba czy nie.'' Wyszedł z niego taki chamski leszcz! xd Mniejsza... Myślę, że pomysł z ulotkami nie wypali. ;/ I myślę, że do uratowania klubu przyczyni się właśnie pan Sykes, nie wiem w jaki sposób, ale tak myślę. ^^ Liczę, że szybko się dowiem. :) Do następnego.♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jest fajny i ciekawy. Ma wrażenie że Nath przedstawił się jej tak bo chce jej udowodnić jakim to on jest bożyszczem nastolatków. Przykro, że ojciec jej nie wspiera, ale ważne że mama ją broni. Jestem ciekawa jak wypali pomysł z ulotkami, ale mam przeczucie, że nie uda się (nie wiem dla czego). Może Sykes jej pomoże? Może, może.
    Dzięki za komentarz u mnie na blogu i czekam na kolejny rozdział. Życzę WENY ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. ZAJEBISTY! :3

    zapraszam do siebie http://pumpupvolumee.blogspot.com/ : )

    OdpowiedzUsuń
  6. [ SPAM ]


    Zapraszam na http://everything-little-things.blogspot.com/, gdzie pojawił się 4 rozdział. Cece jest jednak nieprzewidywalna i postanowiła nie kończyć tego bloga! :) Przepraszam za spam, Cece. ♥

    OdpowiedzUsuń